Kupowanie ubrań

Oto jak nas, biednych ludzi, rzeczywistość ze snu budzi.

Tak Boy puentował historię pewnej  frywolnej Ludmiły, ale zdanie to doskonale oddaje moje odczucia, kiedy mierzę ubrania przed ich ewentualnym zakupem albo po otrzymaniu przesyłki ze sklepu internetowego.

Bywa i tak, że nawet z samą przymiarką jest problem. Kilka lat temu musiałam prawie podskoczyć, żeby zdjąć z wieszaka żakiet w H&M. Ustawiałam się z jego lewej strony, z prawej, bliżej, dalej, próbowałam prawą ręką, lewą, trwało to naprawdę dłuższą chwilę i musiało wyglądać komicznie. W końcu mi się udało, ale niesmak pozostał. Powiedzieć, że nie jestem targetem projektantów, to nic nie powiedzieć.

Lubię MIEĆ ubrania, ale sam proces ich KUPOWANIA to dla mnie droga przez mękę. Większość szyta jest dla osób o co najmniej przeciętnym wzroście lub wyższych. Ja z moimi 158 centymetrami wyglądam w nich … nieidealnie, łagodnie mówiąc.

Mówi się, że ładnemu we wszystkim ładnie, ale co z osobami, których figura daleka jest od ideału? Jeśli masz mały lub duży biust albo szerokie lub wąskie biodra, to zawsze jakiś fragment ubrania będzie gdzieś niepotrzebnie odstawał, wystawał, zwijał się albo przeciwnie – za bardzo napinał. Piszę to z własnego doświadczenia.

Z tego powodu rzadko zamawiam ubrania przez internet. Jasne, można je zwrócić, jeśli nie pasują, ale nie lubię tych ciągłych, odwleczonych w czasie rozczarowań: przez kilka dni czekam na sukienkę, w której – teoretycznie – mam wyglądać mniej więcej jak istota ludzka, wyobrażam sobie, na jaką to okazję ją włożę, a potem przymierzam ją przed lustrem… Z dwojga złego wolę szybki nokaut w przymierzalni sklepu stacjonarnego.

W ubiegłym miesiącu skusiłam się jednak na dwie sukienki na Zalando, po czarnopiątkowych cenach. Mąż zamawiał coś dla siebie, więc się przyłączyłam, tak dla towarzystwa. Naiwnie myślałam, że może tym razem…

Szukając odpowiedniej sukienki zaznaczyłam, jak zawsze, opcję „mini”, a następnie przeprowadziłam skomplikowaną analizę matematyczną: jeśli modelce dolny brzeg sukienki sięga do połowy uda, a jest ona o 30 cm wyższa ode mnie i zakładam, że nie ma nadnaturalnie wydłużonych nóg, to czy odległość między owym brzegiem a jej kolanami jest mniejsza lub chociaż równa długości odcinka między połową mojego uda a moimi kolanami. Gdyby tak było, to istniałaby szansa, że sukienka będzie mi sięgać przed kolano.

Niestety obliczenia te są proste tylko w teorii, bo sklepy internetowe nie podają długości ud modelek prezentujących asortyment (dziwne), więc mogę to oszacować tylko w dużym przybliżeniu. Zwykle się mylę i tak było również w tym przypadku: obie sukienki na kobietach znacznie ode mnie wyższych i szczuplejszych wyglądały na krótkie i dopasowane, a na mnie wisiały (!) i były za długie. Obie musiałam zwrócić. To znaczy mogłam je zostawić i udawać fankę mody oversize, ale worek to nie jest mój ulubiony fason.

Jest prawdą powszechnie znaną, że kobiety uwielbiają kupować nowe ubrania. Ja nie. Zakupy to dla mnie źródło rozczarowań i akcelerator kompleksów. Widzę trzy wyjścia z tej sytuacji:

– zostanę miliarderką i zatrudnię osobistą krawcową/krawca albo

– schudnę jeszcze kilka kilogramów albo

– zacznę nosić gorset i buty na koturnie.

W tej chwili najbardziej prawdopodobna wydaje mi się pierwsza opcja.


Ten post ma jeden komentarz

Dodaj komentarz