Pitaval czy też pitawal to (za Wikipedią) ogólna nazwa wydanej drukiem publikacji, zawierającej publicystycznie opracowany zbiór sprawozdań z głośnych rozpraw sądowych w sprawach kryminalnych, rzadziej innych (np. cywilnych). Nazwa pochodzi od nazwiska pierwszego autora takiego zbioru – francuskiego adwokata F.G. de Pitavala, który w 1734 wydał swój zbiór spraw kryminalnych zatytułowany Causes célèbres et intéressantes (Cause célèbre fr. słynna sprawa).
Trudno się dziwić współczesnej popularności kryminałów czy true crime, skoro najwyraźniej już w pierwszej połowie osiemnastego wieku ludzie chcieli czytać o przestępcach i zbrodniarzach. Pitaval różni się od tych form tym, że zawiera nie tylko opisy śledztw, ale (często) relacjonuje również przebieg rozpraw, podczas gdy na przykład kryminały kończą się przeważnie w momencie ujęcia sprawców. Lekturze klasycznego kryminału towarzyszą zwykle rosnące aż do ostatniej niemal strony emocje i ciekawość: kto zabił?, natomiast pitaval, w każdym razie ten „krakowski”, skonstruowany jest tak, żeby na podstawie wybranych spraw zobrazować tło i kwestie społeczne emblematyczne dla danej epoki. Mnie bardzo ta perspektywa odpowiada i ze względu na ten aspekt sięgam czasami po tego rodzaju lektury.
Autorami omawianej książki są profesorowie nauk prawnych, więc na relacje z procesów sądowych położyli tutaj duży nacisk. Ponadto przybliżyli czytelnikowi ramy dawnych systemów prawnych, ocenili zasadność wyroków w świetle ówcześnie obowiązujących przepisów i zwyczajów, pokazali ewolucję stosowanych metod śledczych (np. pierwsze w Krakowie użycie psa tropiącego). Dużym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że w okresie zaboru austriackiego ława przysięgłych (zapewne w niektórych tylko typach spraw) wydawała wyrok co do winy lub niewinności oskarżonego, a sąd określał wymiar kary, czyli funkcjonowało to podobnie do tego, co obserwujemy np. w amerykańskich filmach.
O niektórych sprawach czytałam już wcześniej: o Andrzeju Wierzynku, o Bartoszu z Lusiny, który ukradł pieczęć królewską, o Barbarze Ubryk – zakonnicy latami przetrzymywanej w klasztornej celi w strasznych warunkach, o morderstwie profesora Zejsznera, o procesach Janiny Borowskiej, a także o losach Zofii Paluch. Pozostałe były dla mnie nowością, np. epickie porwanie sióstr Dembińskich z klasztoru św. Agnieszki w 1612 r. albo sprawa Ciunkiewiczowej, która podczas pobytu w krakowskim Grand Hotelu została okradziona z gotówki, biżuterii i futer o wartości, jak twierdziła, 1 200 000 zł, kwota i dziś ogromna, a w 1932 r. wręcz niewyobrażalna.
Najstarsza opisana szerzej sprawa to przypadek z 1406 r.: wspomniany Andrzej Wierzynek, ustosunkowany kupiec i rajca (spokrewniony z Mikołajem Wierzynkiem, tym od uczty) został przyłapany na okradaniu kasy miejskiej. Ponieważ złapano go na gorącym uczynku, mógł być sądzony „gorącym prawem”, czyli niezwłocznie i bez prawa odwołania. Oskarżony przyznał się do winy, ale usprawiedliwiał się tym, że właściwie zwracał sobie w ten sposób zaledwie część kosztów, które poniósł w służbie miastu. Skazano go na karę śmierci i jeszcze tego samego dnia wykonano wyrok. Dzisiaj jesteśmy jako społeczeństwo i państwo codziennie okradani w świetle kamer przez obecnie rządzących ze znacznie większych kwot i z przyszłości, a ja śmiem wątpić, czy ktokolwiek z nich zostanie za to ukarany. Oczywiście nie popieram przywrócenia kary śmierci, ale wieloletnie więzienie i przepadek nieuczciwie zdobytych fortun im się po prostu należy.
Z kolei najnowsza sprawa, o jakiej przeczytamy w „Pitavalu krakowskim”, to potrójne morderstwo z 1933 r., za które skazano młode małżeństwo Maliszów. Zabili niewinnych ludzi dla pieniędzy i nic ich nie usprawiedliwia, ale trudno też im nie współczuć, bo życie mieli naprawdę tragiczne, zwłaszcza ona. I chociaż to zabrzmi jak streszczenie tandetnej telenoweli, wzruszyła mnie ta historia i trwałość łączących ich uczuć. Miłość w czasach Wielkiego kryzysu. Jeszcze kilka lat temu ciągle natykałam się na książki o elitach II RP, teraz trend się chyba powoli odwraca (a może tylko w mojej bańce) i coraz więcej uwagi poświęca się ludziom z ówczesnych nizin ekonomicznych.
Bohaterką jednego ze szkiców jest Zofia Paluch, z domu Frątczak, uwieczniona na poniższym obrazie przez Piotra Stachiewicza. Pozowała również innym artystom, m.in. Wojciechowi Kossakowi czy Wincentemu Wodzinowskiemu. Jak potoczyły się losy tej pięknej kobiety?
No cóż, wyszła za mąż za prymitywnego, bezwzględnego i chorobliwie zazdrosnego brutala, więc żyła krótko i nieszczęśliwie. Nigdy nie odnaleziono jej głowy, natomiast inne części ciała i owszem, w rzeczce Dłubnia. Ta makabryczna zbrodnia wydarzyła się w 1927 r., całkiem blisko miejsca, w którym mieszkam i spaceruję, w wiosce Dłubnia, która jeszcze wtedy leżała poza granicami Krakowem. W „Pitavalu” opisano, jak zidentyfikowano zwłoki „pięknej Zośki”, na jakiej podstawie oskarżono i skazano jej męża oraz co się z nim potem stało. Czytałam o tej historii już wcześniej, ale ze względu na geograficzną bliskość za drugim razem przerażała mnie tak samo.
Polecam lekturę „Pitavala krakowskiego” wszystkim tym, którzy interesują się historią Krakowa lub historią prawa. Książka liczy ponad siedemset stron, więc nie jest to lektura na jeden czy nawet kilka wieczorów, ale warto się w nią zagłębić.
„Pitaval krakowski”, Stanisław Salmonowicz, Janusz Szwaja, Stanisław Waltoś, Universitas 2021, wydanie VI poprawione, s. 755