Sontag. Życie i twórczość

Sięgnęłam po tę książkę, żeby dowiedzieć się, jak wyglądało życie amerykańskiej intelektualistki, kiedy bycie intelektualistką jeszcze coś znaczyło. Po lekturze już wiem, że Susan Sontag była postacią pod wieloma względami tak wyjątkową, że znajomość jej biografii i twórczości nie daje żadnej podstawy do wysnuwania jakichkolwiek ogólnych wniosków o, powiedzmy, ówczesnych nowojorskich elitach. Nie, ona była jak bolid w deszczu mniejszych meteorów.

Benjamin Moser tak obszernie opisał życie i twórczość Susan Sontag, że trudno sobie wyobrazić, że można by coś jeszcze tutaj dodać. Obie te sfery przedstawił chronologicznie: od skomplikowanych relacji z wcześnie owdowiałą matką po umieranie w obiektywnie i objęciach Annie Leibovitz. Między jednym a drugim Susan była pisarką, eseistką, reżyserką, aktywistką, żoną, matką i kochanką, autorytetem i instytucją.

Wyczuwalna jest fascynacja autora osobą Susan, ale pozostaje obiektywny. Pokazuje ją z różnych punktów widzenia – jej własnego, powiedzmy sauté, który wyłania się z jej dzienników, zwłaszcza tym wcześniejszych, pełnych chyba szczerych autoanaliz, oraz z punktu widzenia jej krewnych, przyjaciół, wrogów, współpracowników. Wyłania się z tego postać, łagodnie mówiąc, niejednoznaczna.

Wybitną inteligencję łączyła z intensywną pracą (przez lata wspomaganą amfetaminą), była wymagająca w stosunku do innych ludzi, ale najbardziej wobec samej siebie. Obrażała się, kiedy ktoś twierdził, że przyłapał ją na drzemce w ciągu dnia, nawet kiedy była ciężko chora – zaprzeczała, twierdziła, że pracuje.

Jako dwudziestokilkulatka napisała wraz z mężem (pod jego nazwiskiem) wnikliwą pracę o Freudzie, potem publikowała ikoniczne eseje o kampie, fotografii, interpretacji, o chorobie, a z drugiej strony w pewnych aspektach życia bywała zadziwiająco nieporadna: trzeba jej było przypominać o myciu zębów, wybierała się w daleką podróż bez środków higieny osobistej (sytuacja nie do pomyślenia dla zdecydowanej większości kobiet, kiedy idą po prostu do pracy czy na spacer, a co dopiero, gdyby planowały podróż do Hanoi!).

Susan uważała, że bycie pisarzem zobowiązuje do podejmowania radykalnych kroków w obronie słabszych i dyskryminowanych. Protestowała przeciwko wojnie w Wietnamie, jako przewodnicząca PEN American Center wsparła Salmana Rushdie’ego i skłoniła do tego innych pisarzy. Nie zdecydowała się jednak na oficjalny coming out, który dzięki jej pozycji mógłby wzmocnić środowisko LGBT+, podminowane dyskryminacyjną polityką amerykańskiego rządu i sparaliżowane epidemią AIDS. Wystawiła „Czekając na Godota” w Sarajewie podczas wojny w byłej Jugosławii, kiedy sam wyjazd w te rejony był bardzo ryzykowny, pomagała aktorom materialnie, próbowała zwrócić uwagę świata na wszechobecne tam okrucieństwo, ale potem bardzo się z tą swoją odwagą obnosiła, co chyba nieco osłabiało podziw dla jej szlachetnej postawy.

Bywała bezinteresowna i wspaniałomyślna, zwłaszcza w stosunku do osób utalentowanych, jednocześnie wobec swoich bliskich często zachowywała się wręcz okrutnie. Trudno powiedzieć, czy w ogóle była w stanie odczuwać empatię wobec kogokolwiek, nawet własnego syna. Myślę, że traktowała ludzi dość użytkowo, choć w nieco innym sensie niż to zwykle bywa: jak rodzaj projektu artystycznego, który mogła rozwijać, intelektualnego partnera, bodziec w procesie jej ciągłego samodoskonalenia, źródło inspiracji. Ich uczuć nie brała pod uwagę.

Przez lata pielęgnowała swój image skupionej na sztuce wysokiej bezkompromisowej intelektualistki, której twórczość zrozumiała jest tylko dla ludzi z podobnych kręgów, ale z entuzjazmem zaakceptowała popularność, jaką przyniosło jej wydanie „Miłośnika wulkanów”, jednej z jej bardziej „czytalnych” powieści. W 2000 r. otrzymała National Book Award za powieść „W Ameryce” opartą na biografii Heleny Modrzejewskiej. Zawsze podziwiała diwy i zachowywała się tak, jak one, choć absolutnie tego nie dostrzegała.

Susan Sontag miała życie, którym mogłaby obdzielić kilkadziesiąt zwykłych osób. Benjaminowi Moserowi udało się opowiedzieć o nim bardzo rzetelnie i w sposób uporządkowany. Skupił się na faktach, ale nie unika własnych interpretacji i analiz. Opisuje ikonę, ale tak, że widzimy przede wszystkim człowieka.

Nie była to dla mnie lektura szczególnie łatwa, mam tu na myśli zwłaszcza fragmenty dotyczące jej wcześniejszych, modernistycznych powieści, których na pewno nigdy nie przeczytam, i filmów, których nigdy nie obejrzę, a którym Moser poświęcił sporo miejsca. Z drugiej strony nawet przez chwilę nie pomyślałam o porzuceniu lektury. Osobowość i osobliwość Susan są magnetyzujące. Zresztą wystarczy popatrzeć na jej zdjęcie z okładki autorstwa Richarda Avedona i chce się wiedzieć o niej wszystko.


Wydawnictwo Agora 2021, tłumaczenie Krzysztof Kurek, 888 stron


Dodaj komentarz