Film: Maria, królowa Szkotów

Working Title Films

„Pierwszy ryk trąby przeciwko potwornym rządom kobiet” – pod takim wiele mówiącym tytułem John Knox, szkocki duchowny protestancki i reformator religijny, opublikował pamflet, w którym z całej siły potępiał sprawowanie władzy przez kobiety jako nienaturalne, sprzeczne z wolą Boga i zagrażające państwu. Pisał to z myślą o Marii Tudor, która próbowała uczynić Anglię ponownie katolicką, ale dokładnie tak samo oceniał panowanie jej przyrodniej siostry i następczyni – protestanckiej Elżbiety I, i ich kuzynki – katolickiej Marii Stuart, która zasiadła na tronie Szkocji. I bynajmniej nie był odosobniony w swoich poglądach.

Elżbieta (w tej roli Margot Robbie) i Maria (Saoirse Ronan) zostały królowymi tylko dlatego, że akurat zabrakło dziedziców płci męskiej. Gdyby władczyni Anglii zmarła bezpotomnie, rządy nad tym krajem trafiłyby właśnie w ręce królowej Szkocji. Elżbieta obawiała się, że stronnictwa katolickie postanowią przyspieszyć nieco bieg historii: nie będą bezczynnie czekać na jej śmierć, tylko – za zgodą Marii lub nawet bez jej wiedzy – wzniecą w Anglii powstanie, ją samą zgładzą i przekażą władzę „papistce”. Maria samym swoim istnieniem zagrażała Elżbiecie.

W konflikt między nimi zaangażowane było pół Europy, oczywiście głównie pośrednio – ze względu na kwestie religijne, zawarte sojusze i potencjalne przyszłe mariaże (Elżbieta długo udawała, że zamierza wyjść za mąż za księcia lub króla tego czy innego państwa, angażując w ten sposób owe kraje po swojej stronie). Film wyreżyserowany przez Josie Rourke opowiada jednak bardzo kameralne herstorie.

Wyeksponowano w nim przede wszystkim dramat dwóch inteligentnych i wykształconych kobiet, którym wprawdzie oddawano cześć jako królowym, ale które były postrzegane przede wszystkim przez pryzmat płci, a więc jako z definicji słabsze i głupsze, nadające się do rządzenia mniej niż jakikolwiek półgłówek, tak jakby inteligencja mieszkała w spodniach. Oczekiwano, że poślubią osoby wskazane przez doradców, oddadzą władzę mężom i poświęcą się wyłącznie rodzeniu dzieci, żeby przedłużyć rządy dynastii.

Ani Elżbieta, ani Maria nie mieściły się w przewidzianych dla nich rolach. Trochę tak, jakby zakonnica, o której myślano, że jej powołaniem (i marzeniem) jest co najwyżej sprzątanie plebanii proboszczowi, została nagle papieżem. Twórcy filmu zdają się sugerować, że królowa Anglii odniosła sukces jako władczyni, bo stłamsiła w sobie kobiecość, zamroziła emocje i skazała samą siebie na samotność. Cóż, gdybym ja miała wskazać główne przyczyny jej powodzenia, to na pewno trochę inne. Natomiast królowa Szkocji pragnęła być władczynią, ale również żoną, matką i siostrą dla swojego przyrodniego brata, jej uczucia i wyrozumiałość wzięto za słabość i bezlitośnie wykorzystano. Były więc siostrami ze względu na więzy krwi, ale i siostrami w nieszczęściu.

Doskonale oddano to w scenie ich potajemnego spotkania. Elżbieta i Maria widzą się po raz pierwszy, ale w cztery oczy, bez wiecznie czujnych dam dworu i przemądrzałych doradców. Przez tę krótką chwilę mogą pozwolić sobie na szczerość, wobec tej drugiej i wobec samych siebie. Nie zgadzają się ze sobą, ale rozumieją w lot. Elżbieta wie, że góruje nad Marią jako władczyni. Maria wie, że bez względu na to, co się z nią samą stanie, i tak jej syn zostanie kiedyś królem Anglii po Elżbiecie.

W rzeczywistości nigdy się nie spotkały. Scen, które pojawiają się w filmie, a które niewiele mają wspólnego z faktami, jest oczywiście więcej. Zwykle przeszkadza mi takie „dramatyzowanie” historii, która sama w sobie jest już wystarczająco ciekawa, tu jednak te wtręty, skróty i uproszczenia są bardzo spójne, a w każdym razie ja postrzegam je w ten sposób. Może dlatego, że swego czasu trochę czytałam o Tudorach i epoce elżbietańskiej, a może też dlatego, że świetna gra aktorek i aktorów uwiarygadnia tę opowieść.

Working Title Films

Saoirse Ronan i Margot Robbie są po prostu doskonałe i nie wiem doprawdy, czy mogłabym cokolwiek tu jeszcze dodać. Również na drugim planie pojawia się wielu znanych aktorów (m.in. David Tennant, Guy Pearce, Gemma Chan, Ian Hart, Martin Compston), ale spośród tych popularnych nieco mniej moją uwagę zwrócił przede wszystkim James McArdle w roli hrabiego Moray, przyrodniego brata Marii. Czytałam, że aktor ten wystąpił w jakiejś części „Gwiezdnych wojen”, ale ja ten cykl omijam szerokim łukiem, kojarzę go jednak z serialu „Mare z Easttown”, gdzie grał tego młodszego, podejrzanego księdza. Sądzę, że gdyby jakimś cudem przeniósł się w czasie z planu filmowego „Marii” prosto do szesnastowiecznej Szkocji, to ówcześni szkoccy panowie uznaliby go za swego. Bardzo dobra rola.

W porównaniu do wielu innych produkcji, których akcja toczy się w czasach Tudorów, tu kostiumy są mniej krzykliwe (ale piękne), a scenografia chwilami nawet jakby umowna. Przypuszczam, że to dlatego, że celem twórców filmu było maksymalne skupienie widzów na emocjach bohaterów, a nie na ich ekstrawaganckich strojach i biżuterii. Podobała mi się charakteryzacja, zwłaszcza Margot Robbie, chociaż nie jestem pewna, czy naprawdę konieczne było doczepianie jej sztucznego nosa (co upodobniło ją do Elżbiety, której nos rzeczywiście nie był idealny). Charakteryzatorzy byli przynajmniej konsekwentni i pokazali również ślady, jakie ospa pozostawiła na pewien czas na twarzy królowej (nie znikają tak od razu, przekonałam się o tym sześć lat temu…).

Film zebrał bardzo różne recenzje, więc podejrzewam, że nie każdemu się spodoba. Więcej w nim psychologii niż wartkiej akcji i tyle kameralnych scen, że chyba bardzo łatwo można by zaadaptować scenariusz na potrzeby teatru. Moim zdaniem to film zaskakująco dobry.


„Maria, królowa Szkotów” („Mary Queen of Scots”), 2018, reżyseria: Josie Rourke, scenariusz: Beau Willmon (na podstawie książki Johna Guya „Queen of Scots: The True Life of Mary Stuart”. Można obejrzeć na Amazon Prime Video.


Dodaj komentarz