Pierwsze bezglutenowe święta

Piernik z polewą czekoladową i orzechami
Mój pierwszy piernik, w dodatku bezglutenowy

Na święta zawsze jeździłam na gotowe, do rodziców moich lub męża. Jedni i drudzy mieszkają ok. 170 km od Krakowa, więc nikt nie oczekiwał, że przywieziemy ze sobą jedzenie, zwłaszcza że gotowanie nigdy nie było moją mocną stroną ani tym bardziej zamiłowaniem. Nadal nim nie jest, nauczyłam się jednak traktować je zadaniowo i planować z pewnym wyprzedzeniem. To często konieczne, bo niektóre składniki muszę odpowiednio wcześniej zamawiać przez internet. Spróbujcie w sklepie stacjonarnym kupić bezglutenową przyprawę do piernika. Powodzenia.

Celiak to z jednej strony świetny gość: przyjeżdża z własnym jedzeniem, co przy dzisiejszych cenach żywności (oraz wody, prądu i gazu, niezbędnych do jej przetworzenia) może mieć niebagatelne znaczenie. Z drugiej gospodarze mogą poczuć się nieco dziwnie i niekomfortowo w sytuacji, w której okazywanie własnej gościnności, i to jeszcze w święta, trzeba ograniczyć do udostępnienia odrobiny miejsca w lodówce i kilku naczyń do podgrzania i podania bezglutenowych posiłków. Cóż, powoli się z tym wszystkim oswajamy.

Już na początku grudnia zaczęłam planować swoje świąteczne menu. Jednego byłam od początku pewna: nie chcę utknąć na kilka dni w moim aneksie kuchennym. Na główny wigilijny posiłek wybrałam pierogi z kapustą i grzybami z firmy Bezglutelove (odebrałam je w Serenadzie 23 grudnia), a na deser własnej roboty piernik i lekkie ciasto ze zmielonych płatków owsianych, marchewki, ziaren słonecznika, jajek, miodu i paru innych dodatków.

Na śniadania przygotowałam sobie dwie porcje musli i jogurty bez laktozy, a na kolację pieczywo chrupkie i żółty ser, również bez laktozy. Na sobotni i niedzielny obiad zamierzałam zjeść ryż z sosem słodko-kwaśnym, ale mama męża przygotowała specjalnie dla mnie bezglutenowy rosół i pieczony schab z warzywami, a jest jedną z niewielu osób, którym ufam w kwestii przestrzegania zasad przyrządzania posiłków bez glutenu.

W pierwszy dzień świąt wybraliśmy się na parę godzin do nieco dalszej rodziny, niewtajemniczonej w te arkana. Podano obiad, tort, inne ciasta, wędliny, sałatkę, a ja zjadłam tylko cztery malutkie kawałki mojego ciasta z płatków owsianych i napiłam się trochę wody mineralnej (również własnej). Nie poprosiłam nawet o gorącą herbatę, choć przemarzłam po drodze, bo wszędzie poza naszym mieszkaniem płukam (kielecki regionalizm, zdaje się) najpierw wszystkie naczynia przed ich użyciem i wycieram ręcznikiem papierowym, a tu miałam wrażenie (chyba niepotrzebnie), że może nie wypada, że może to zostać źle odebrane. Nie chciało mi się znowu tłumaczyć, że robię to nie dlatego, że podejrzewam gospodarzy o brak higieny, ale po to, żeby usunąć z naczyń ewentualne zanieczyszczenia glutenem (jeśli np. szklanka stałaby w szafce czy na suszniku w pobliżu zwykłej mąki pszennej).

Podsumowując: moje pierwsze bezglutenowe święta wypadły lepiej niż się spodziewałam. Wcześniej wyobrażałam sobie, że będę siedziała nad prawie pustym talerzem, skulona, żeby osłonić go przed gradem okruchów z glutenowych ciast, którymi zajadać się będą pozostali goście. Tymczasem moje potrawy też były smaczne, choć może nieco mniej zróżnicowane niż menu pozostałych gości. Odpadła pokusa, a właściwie możliwość, żeby wszystkiego spróbować, dostarczyłam organizmowi mniej kalorii niż to zwykle bywało w okresie świąt, więc mniej mam teraz do spalenia.

Ponadto moje święta były w tym roku zgodne z ideą zero waste – część placków od razu zamroziłam po ich wystygnięciu, a to, czego nie zjadłam będąc w gościach, przywiozłam ze sobą do Krakowa i spożyłam w ciągu kilku następnych dni. Nic się nie zmarnowało, zwłaszcza słodki piernik. 😉


Dodaj komentarz